“Prawo do miasta” – inkluzja społeczna czy kolejna fasada?

dr Joanna Zuzanna Popławska
Dodane 3 tygodnie temu
Fot. Pixabay

Winston Churchill miał kiedyś powiedzieć, że demokracja to fatalny system, ale niczego lepszego nie wymyślono. Podobnie jest z partycypacją społeczną. Choć niesie ze sobą wiele wyzwań, brak zaangażowania mieszkańców w zarządzanie miastem wcześniej czy później prowadzi do narastającej frustracji i niezadowolenia z władz, które z czasem może przerodzić się  w głębokie lokalne konflikty.

Obserwacjewielu miast w Europie Zachodniej potwierdzają, że angażowanie mieszkańców w procesy zarządzania może poprawiać efektywność podejmowanych decyzji, sprzyjać dyskusji na temat pożądanych kierunków rozwoju, jakości życia, oczekiwań i potrzeb mieszkańców. W konsekwencji rozładowuje napięcia społeczne, ograniczając skłonność mieszkańców  do protestów, które z kolei mogą prowadzić do zatrzymania kluczowych inwestycji na okres wielu lat. W Polsce jednak  mamy w tym zakresie spore zaległości do nadrobienia. Partycypacja społeczna nie jest traktowana poważnie, co jest poniekąd spuścizną socjalizmu. Gdy cała gospodarka podlegała centralnemu planowaniu, postulat włączania mieszkańców w zarządzanie miastem mógł budzić co najwyżej śmieszność. Owocem tej niechlubnej tradycji jest także dzisiejsza sceptyczna postawa władz miejskich wobec „wtrącania się” mieszkańców w zarządzanie miastem. Panuje raczej przeświadczenia, że angażowanie mieszkańców w procesy decyzyjne wydłuża czas realizacji inwestycji, podnosi koszty, niesie też ryzyko, że oczekiwania będą nierozsądne, wewnętrznie sprzeczne, a co gorsza –  w kontrze do wizji władz lokalnych.

„Prawo do miasta” po polsku, czyli teatr (dla) klasy średniej

Przez jakiś czas obiecującą formą partycypacji były budżety obywatelskie (zwane też partycypacyjnymi). Początkowo ich wielki sukces pomógł władzom w diagnozowaniu zaspokajaniu najbardziej palących potrzeb mieszkańców w zakresie infrastruktury miejskiej. Jednak liczne nieprawidłowości w ich konstruowaniu i implementacji sprawiły, że zainteresowanie tą formą partycypacji w wielu miastach drastycznie spadło.

Inną, zyskującą na znaczeniu formą walki o „prawo do miasta” są coraz lepiej zorganizowane grupy mieszkańców, zwane ruchami miejskimi. Bezpośrednią przyczyną takiej aktywizacji często są zmiany zachodzące w najbliższym sąsiedztwie – przykładowo związane z niszczeniem terenów zielonych i wycinaniem drzew. Dla rosnącej aktywizacji tego typu nie bez znaczenia jest też powszechny dostęp do wiedzy na temat partycypacji w Internecie, a także stosunkowo duże możliwości kanalizowania energii mieszkańców poprzez media społecznościowe. Dobrym przykładem jest Facebook, który stał się filarem aktywności wielu ruchów społecznych oraz pojedynczych akcji obywatelskich (popierających lub negujących określone przemiany).

Kluczowe dla efektywności zaangażowania mieszkańców w zarządzanie miastem jest reprezentatywność grup biorących udział w takiej dyskusji. W Polsce niestety aktywnością społeczną zainteresowana jest niewielka grupa mieszkańców, zazwyczaj osoby młode lub w wieku średnim, dobrze sytuowane, wykształcone, potrafiące się zorganizować i sprawnie działać. Problemy osób starszych, niezamożnych oraz mniejszości narodowych i migrantów zasadniczo pozostają poza spektrum zainteresowania istniejących miejskich ruchów społecznych.  Dlatego ich obecna struktura czyni miasto coraz lepszym miejscem do życia głównie dla klasy średniej

Innym dosyć rozpowszechnionym problemem partycypacji jest jej fasadowość – konsultacje nie służą poznaniu opinii mieszkańców, lecz uzasadnieniu podjętej już przez władze decyzji, spełnieniu wymogów ustawowych i/lub poprawie wizerunku lokalnych polityków. W takim teatrze mieszkańcom przypisana jest co najwyżej rola drugoplanowa, a najczęściej statystów. Mają jedynie przyklepać „znakomite” i „doskonale przemyślane” koncepcje władz.

Nic o nas bez nas – lekcje dla władz samorządowych w nowej kadencji

O tym, dlaczego warto angażować mieszkańców w planowanie rozwoju miasta, może przekonać przykład z warszawskiej Woli, a konkretniej przypadek budowy Izby Pamięci przy Cmentarzu Powstańców Warszawy. Jest to ciekawe studium przypadku  konfliktu dotyczącego sprzecznych wizji, w jakim kierunku powinna się rozwijać przestrzeń miasta. Co nietypowe – nie był to konflikt mieszkańców z deweloperem, ale spór dwóch grup społecznych: mieszkańców broniących zielonego parku pełniącego funkcje sportowo-rekreacyjne oraz stowarzyszenia dążącego do przemiany parku w „cmentarz-mauzoleum”. Przy odrobinie dobrej woli ze strony władz miasta, które w pełni poparły przemianę parku w miejsce pamięci, ten konflikt interesów dałoby się załagodzić. Brak rzeczywistych konsultacji doprowadził jednak do eskalacji sporu.

Założony w latach 60. XX w. Park Powstańców Warszawy jest jedynym miejscem wypoczynku dla wielu mieszkańców okolicznej, dynamicznie rozwijającej się dzielnicy mieszkaniowej (zresztą stanowiącej  znakomity przykład współczesnej „betonozy”). W parku tym w latach 2016-17 zrealizowano trzy ważne inwestycje w ramach budżetu partycypacyjnego – integracyjny plac zabaw (koszt inwestycji – 300 tys. zł.), siłownię plenerową (koszt 50 tys. zł.) oraz instalację leżaków (40 tys. zł). W bezpośrednim sąsiedztwie terenów wypoczynkowych zlokalizowany jest cmentarz, na którym pochowano i upamiętniono ponad 100 tys. osób poległych w Warszawie w czasie II Wojny Światowej (zgodnie z pierwotnym założeniem z 1945 r. cały park był cmentarzem, lecz w latach 60. obszar cmentarza ograniczono). Nad cmentarzem góruje jeden z najbardziej znanych w stolicy pomnik Gloria Victis, a na głównej alejce, w cieniu kilkudziesięcioletnich rozłożystych drzew od 2015 r. od wiosny do jesieni instalowana jest wystawa „Zachowajmy ich w pamięci”, na którą składają się szklane podświetlane słupy z nazwiskami cywilnych ofiar Powstania Warszawskiego. Na ponad 90 smukłych prostopadłościanach widnieje ponad 50 tys. zidentyfikowanych nazwisk. Taka forma upamiętnienia poległych – zielony cmentarz i dyskretnie wpisujące się w przestrzeń parku słupy pozwalają łączyć pamięć o poległych z potrzebami współczesnych mieszkańców. W miejscu tym spędzają czas matki z dziećmi, spacerują okoliczni mieszkańcy, dzięki czemu pamięć o powstańcach i cywilnych ofiarach powstania pozostaje żywa, a kolejne pokolenia nowych warszawiaków poznają tragiczną historię miasta.

Ten stan harmonii został jednak zburzony. Mimo, że park był objęty miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego zakazującym jakiejkolwiek zabudowy, w 2015 r. urząd miasta ogłosił konkurs na projekt Izby Pamięci. Aby realizacja projektu była możliwa, zmieniono plan zagospodarowania, dopuszczając w tym miejscu zabudowę, a równocześnie zmieniając funkcję terenu z rekreacyjno-sportowej na „cmentarz-mauzoleum”. Tej radykalnej zmianie towarzyszyły wprawdzie konsultacje społeczne, miały one jednak charakter pozorowany. Termin ich przeprowadzenia wyznaczono w samym środku wakacji, co wydatnie ograniczyło możliwość poznania opinii mieszkańców na temat dokonujących się zmian. Co więcej, zdaniem lokalnych aktywistów – żadna okoliczna wspólnota mieszkaniowa nie została powiadomiona o tym postępowaniu, w efekcie czego wracający z wakacji mieszkańcy zostali zaskoczeni komunikatem o planach likwidacji ulubionego miejsca zabaw ich pociech.  Gdy mieszkańcy złożyli wniosek o  wznowienie konsultacji, władze zareagowały odmową, przez lokalne fora dyskusyjne przelała się fala niezadowolenia. W petycji złożonej do prezydent miasta stwierdzili oni: „Jest nam przykro, że z takim lekceważeniem traktuje się inicjatywy obywatelskie (…) Nie jesteśmy przeciwnikami upamiętnienia tych, którzy zginęli w Powstaniu Warszawskim (…) jednak chcielibyśmy, aby władze miasta brały pod uwagę również obecne życie mieszkańców tych okolic i ich potrzeby”. Miasto dało temu odpór. W jego stanowisku przeważał odruch obstawania przy podjętej wcześniej decyzji, co dobrze ilustruje wypowiedź jednego z urzędników: „Zdecydowanie należy przywrócić pierwotną funkcję części cmentarza przekształconego na park miejski, tj. cmentarza-mauzoleum. Oznacza to w pierwszej kolejności wykluczenie z terenu parku jakiejkolwiek funkcji rekreacyjno-sportowo-wypoczynkowej, deprecjonującej tak ważne dla historii miejsce pamięci Powstańców Warszawy i ofiar pomordowanych w latach okupacji miasta”. Warto jednak zauważyć, że protestujących mieszkańców wspierali też niektórzy powstańcy, którzy podkreślali że walczyli o Warszawę, w której ludziom będzie się dobrze żyło, o parki w których będą się bawić dzieci.

Proste rozwiązania są czasem najlepsze …

Jaki był finał sporu? Wycięto ok piętnastu starych drzew i wybudowano rozległą, dominującą w przestrzeni Izbę Pamięci, jednak – co ważne – plac zabaw, siłownia plenerowa i leżaki pozostały na swoim miejscu. Wola polityczna okazała się zatem decydująca, a ustawowy obowiązek konsultacji społecznych zrealizowano w sposób fikcyjny. Ale – światełkiem w tunelu jest fakt, że zorganizowani mieszkańcy są w stanie swoją determinacją wpłynąć nawet na już podjętą decyzję. Ten przypadek, jak wiele podobnych, potwierdza, że wbrew obiegowej opinii władz, pominięcie konsultacji społecznych tylko pozornie przyspiesza inwestycję. Przywołany przykład pokazuje też zmiany w nastawieniu mieszkańców do polityki historycznej. Choć upamiętnianie naszych przodków wciąż jest ważną wartością, to jednak nie ma społecznego przyzwolenia, aby odbywało się to kosztem ograniczania możliwości rekreacji i wypoczynku. Nawet tak szczytny cel nie budzi przyzwolenia na betonowanie terenów zielonych.

Opisany przykład wyraziście pokazuje, że partycypacja staje się nie tylko przydatnym narzędziem, ale wręcz koniecznością. Poza odbywającymi się co pięć lat wyborami samorządowymi, włodarze nie posiadają dogodnych i niedrogich narzędzi badania nastrojów społecznych.  Jednocześnie zarządzanie współczesnym miastem staje się coraz trudniejsze: przestrzeni jest coraz mniej, betonu coraz więcej, budżety miast często są napięte do granic możliwości, pojawia się coraz więcej rozbieżnych interesów. W obliczu tych złożonych uwarunkowań łatwe sposoby pozyskiwania popularności  się kończą, dlatego zaangażowanie mieszkańców we współdecydowanie o kierunkach rozwoju wydaje się jedyną drogą wyjścia z zarysowanych dylematów. Udowodniły to w znacznej mierze ostatnie wybory samorządowe na prezydentów miast. Wielu z nich miało nietęgie miny w dzień po wyborach, gdy okazało się, że zamiast pewnego zwycięzca w pierwszej turze czeka ich trudna druga tura bądź też nawet tego nie udało się im wywalczyć. Przegrywali najczęściej ze zorganizowanymi i niewysłuchanymi grupami mieszkańców, których energia nie została w należyty sposób skanalizowana w procesie partycypacji. Pycha kroczy przed upadkiem.

Analiza powstała w ramach projektu Jean Monnet Module “EU Cities. Future of European Cities: Towards inclusive, sustainable and smart urban development”, grant nr 101175178 ERASMUS-JMO-2024-HEI-TCH-RSCH

Copy LinkLinkedInFacebook

Wykup dostęp do wszystkich artykułów

już od 58 zł / miesiąc

Każdego tygodnia dołączają do nas nowi czytelnicy zainteresowani efektywnym funkcjonowaniem państwa. Bądź wśród nich.

Zobacz też

Ustrój

Ach, co to były za wybory! Wszyscy wygrali.