Z prof. Zdzisławem Ilskim, politologiem, kierownikiem Zespołu Politologii i Komunikacji Społecznej w Katedrze Nauk Humanistycznych i Społecznych na Wydziale Zarządzania Politechniki Wrocławskiej, rozmawia Krzysztof Łagojda
W obecnym, 2022 roku nakładem wrocławskiej Oficyny Wydawniczej ATUT ukazała się pana książka System wyborczy do Izby Poselskiej parlamentu Polski przedrozbiorowej, Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego. Panie profesorze, rozumiem, że na polskim rynku wydawniczym istniała spora luka badawcza, ale skąd u pana zainteresowanie takim tematem i co skłoniło pana do jego podjęcia?
Przypadek to oczywiście nie jest. Od wielu lat obserwuję dyskusje dotykające tematu polskiego systemu wyborczego, łącznie z tymi, które idą w kierunku jego zmiany z proporcjonalnego na większościowy. Podczas tych debat wielokrotnie pojawiało się pytanie o naszą przeszłość, jeśli chodzi o tradycję wybierania posłów na sejm. Stąd też od wielu lat interesuję się historią dotyczącą polskiego systemu i prawa wyborczego. Pierwszym tego efektem była książka “Formuła wyborcza u progu niepodległej Polski (do 1922)”. Przeanalizowałem w niej debatę nad formułą wyborczą, którą prowadzono w Polsce na przełomie XIX i XX wieku. Interesowała mnie odpowiedź na pytanie: z czym wchodziliśmy w niepodległość, z jakim stanowiskiem, jeśli chodzi o tę formułę? To dotyczyło kilkudziesięciu lat poprzedzających odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 roku. W dalszym ciągu brakowało jednak odpowiedzi na pytanie, jakie mamy wcześniejsze doświadczenia wyborcze. Po napisaniu tej pierwszej książki pomyślałem, że dobrze byłoby, gdyby się pojawiła również praca omawiająca te kwestie w dawnej Polsce. Nie chodziło tylko formalnie o wypełnienie luki badawczej, istotne było dla mnie to, żeby zrozumieć i wyjaśnić mechanizm wybierania posłów w Polsce przedrozbiorowej, poszukać odpowiedzi na pytania: czy I Rzeczypospolita miała system wybierania posłów na Sejm i jakie elementy go tworzyły? Przeanalizowałem też różne XVIII-wieczne koncepcje reformowania sejmików szlacheckich, w praktyce idące w kierunku ustanowienia nowego systemu wyłaniania posłów na sejm. Potrzebę taką dostrzegało wielu polskich reformatorów, a także myśliciele zachodni, by wskazać Jana Jakuba Rousseau i Gabriela Bonnota de Mably’ego. Kiedy już zamykałem badania dotyczące tej kwestii, pojawiło się jeszcze inne pytanie. Po utracie w końcu XVIII wieku niepodległości, na początku XIX wieku podjęto próby restytuowania państwowości polskiej, a były nimi Księstwo Warszawskie i utworzone po kongresie wiedeńskim Królestwo Polskie. Interesowało mnie, czy te dwie formy państwowości polskiej kontynuowały to, co wypracowała Polska przedrozbiorowa.
Dotyczy to tradycji parlamentarnej Polski. Jakie inne kraje mogą się pochwalić bogatą historią parlamentaryzmu?
Na pewno Wielka Brytania, ale też Węgry, kraje niemieckie, republiki włoskie. Nie ulega wątpliwości, że nasza tradycja parlamentarna jest zadawniona. Udział szlachty i nawet mieszczaństwa w mechanizmach decydowania postępował w średniowieczu, stał się wyraźny w XIV wieku. Można powiedzieć, że początki naszego parlamentaryzmu sięgają tego stulecia, właśnie w jego końcu mamy do czynienia z ogólnopolskimi zjazdami rycerstwa i mieszczaństwa, które rozstrzygnęły kwestię sukcesji tronu polskiego po śmierci króla Ludwika Węgierskiego. Wiek XV przyniósł już wyraźny rozwój parlamentaryzmu polskiego, rozwinęły aktywność sejmiki ziemskie i sejm walny. To wszystko wynikało z dążenia rycerstwa, ale też mieszczaństwa do wpływania na bieg wydarzeń w państwie. Te grupy dążyły do uczestniczenia w procedurach decyzyjnych. To jest znaczący punkt wyjścia rodzenia się parlamentaryzmu polskiego. Podobnie wyglądało to w innych krajach.
Skoro mówimy o mieszczaństwie, to przeciętny czytelnik może pomyśleć, że wtedy było powszechne prawo wyborcze. To oczywiście tak nie wyglądało. Hugo Kołłątaj i Stanisław Staszic apelowali jeszcze w czasie Sejmu Czteroletniego, aby obecność mieszczan i chłopstwa w tej formule decyzyjnej, wyborczej była większa.
Kwestia jest złożona. Niewątpliwie w XIV i XV wieku nie kwestionowano potrzeby, aby mieszczanie uczestniczyli w ważnych przedsięwzięciach. Pilnowali tego chociażby Jagiellonowie. Mam na myśli Władysława Jagiełłę, okres panowania Władysława Warneńczyka, może jeszcze pierwsze lata panowania Kazimierza Jagiellończyka. W tym okresie przestrzegano, aby reprezentacja miast była obecna podczas ważnych wydarzeń: sejmów walnych, zawierania porozumień czy traktatów pokojowych. W pewnym momencie dążenie do wprowadzenia tej grupy społecznej do mechanizmów decyzyjnych państwa zostało przerwane. Dwuznaczną rolę odegrał przywilej nieszawski z roku 1454. Jego interpretacja poszła w takim kierunku, że grupą uprzywilejowaną i wywierającą najistotniejszy wpływ na państwo polskie ma być szlachta. To trwało właściwie przez cały wiek XVI i XVII. Dopiero w wieku XVIII nastąpiła głębsza refleksja, że ten kierunek rozwoju państwa nie był właściwy. Widoczne było, że Rzeczpospolita jest w kryzysie. Zaczęto zdawać sobie sprawę z tego, że jest to następstwo ustanowienia zbyt wątłych podstaw społecznych państwa. Oparto je na sile tylko jednej grupy – szlachty – a w sytuacji zagrożeń, jakie wystąpiły w XVII i XVIII stuleciu, grupa ta okazała się zbyt słaba, by skutecznie bronić suwerenności Rzeczypospolitej. Na tym tle poszukiwano możliwości wzmocnienia społecznej podstawy państwa, powiększenia liczby osób, które mają poczucie obywatelstwa, są gotowe bronić kraju w sytuacji zagrożenia. Zaczęto zadawać sobie pytanie: co zrobić, aby mieszczaństwo mocniej angażowało się w życie publiczne i państwowe. Pierwsze tego sygnały pojawiały się już w wieku XVI. Światłą myśl podał Andrzej Frycz Modrzewski, który interpretował republikę jako dobro wspólne, w którym uczestniczyć powinny wszystkie grupy społeczne, co by się przekładało na odpowiednią reprezentację w mechanizmach decyzyjnych państwa. W wieku XVII Krzysztof Opaliński sugerował, aby podnieść stan mieszczański i dać mu reprezentację w Sejmie. Na początku wieku XVIII również zaczęły pojawiać się takie propozycje. To wszystko wzmocnili dwaj światli luminarze: ks. Stanisław Staszic i Hugo Kołłątaj. Ich propozycje były radykalne. Staszic twierdził, że Sejm powinien być jednoizbowy, a mandaty powinny być podzielone po równo między stan szlachecki i stan mieszczański. Koncepcja Kołłątaja była mniej ambitna. Sugerował on, aby mieszczanie stanowili około jednej trzeciej stanu Izby Poselskiej. Propozycje te jednak nie przebiły się, a rozstrzygnięcia, jakich dokonał Sejm Wielki, poszły po linii rozumowania staroszlacheckiego, który dopuszczał jedynie skromną reprezentację mieszczan. Sejm zdecydował, że do obrad zostanie dopuszczonych 24 plenipotentów. To nawet nie byli posłowie. Zmiany przyniosło dopiero Księstwo Warszawskie. Wówczas liczba przedstawicieli miast była już znacznie większa. Tak samo zresztą w Królestwie Polskim, utworzonym przez kongres wiedeński.
Wróćmy na chwilę do demokracji szlacheckiej. Od początków XVI wieku, od konstytucji nihil novi mamy nieustający wzrost pozycji szlachty. Inne kraje europejskie podążają w tym czasie w innym kierunku – następuje aprecjacja monarchii i silnej pozycji króla. W Polsce jest odwrotnie. Jego pozycja z kolejnymi latami podupada. Szczególnie od pierwszej wolnej elekcji, kiedy każdy nowo wybrany król jest zmuszany do nowych zobowiązań. Nie znalazłem z pana strony wyraźnej krytyki tego ustroju, w którym się wówczas znajdowaliśmy, choć myślę, że taka krytyka byłaby w pełni uprawniona.
Nie zgodzę się, ponieważ ona jest. Druga połowa XV wieku to jest ten moment, kiedy szlachta zaczyna coraz wyraźniej napierać na uzyskanie podmiotowości politycznej. Konflikt, jakim była wojna trzynastoletnia, potrzeba uzyskiwania na nią środków finansowych doprowadziły do tego, że król Kazimierz Jagiellończyk zaczął otwierać się coraz bardziej na szlacheckie postulaty. Pojawiły się przywileje nieszawskie i w konsekwencji wytworzył się parlament z prawdziwego zdarzenia. Na pewno szlachta poczuła swoją siłę i od końca wieku XV przez długie lata wieku XVI starała się sprostać tej pozycji, którą zajęła. Wyrazem tego był między innymi ruch egzekucyjny. W rezultacie od przełomu wieku XV i przez cały wiek XVI mieliśmy w Polsce bardzo ciekawą formę ustrojową. Państwo polskie postrzegano jako republikę, monarchię mieszaną, złożoną z króla, możnowładztwa, którego wpływ był w Senacie, i szlachty, obecnej w Izbie Poselskiej. Mocna pozycja szlachty powodowała, że traktowano ten ustrój jako demokrację szlachecką. Okres późniejszy, datowany od końca panowania Stefana Batorego, to jest początek procesu swoistego demontażu monarchii mieszanej. Proces ten wynikał ze zmian, jakie zachodziły w siłach będących podstawą państwa. Wcześniej osłabiona ruchem egzekucyjnym, magnateria zaczęła podnosić głowę i rosnąć w siłę z powodów ekonomicznych czy społecznych. Miały na to wpływ również zdobycze terytorialne, powiększanie państwa polskiego na przykład o ziemie ukraińskie. W konsekwencji w Rzeczypospolitej zaczęły powstawać potężne rody magnackie. Z kolei szlachta, która w XVI wieku prosperowała dzięki mechanizmom gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej, później zaczęła podupadać. To zachwiało Rzeczpospolitą, rozumianą jako monarchia mieszana. Szlachta stopniowo traciła swoją mocną pozycję polityczną, w wielu wypadkach budowała powiązania klientalne z magnaterią. Tracił ją też monarcha. Jeszcze za czasów Stefana Batorego król panował nad sytuacją polityczną, dysponował poparciem stronnictwa utworzonego przez kanclerza i hetmana wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego. Stronnictwo to stało się wzorem dla innych magnatów, którzy zaczęli działać podobnie. Będąc już uzbrojeni we własne stronnictwa, we własne oddziały, zasoby ekonomiczne, byli gotowi do rywalizacji z monarchą. Ten z kolei, żeby się bronić, musiał generować własne stronnictwa. Szlachta została wkomponowana w rywalizację tych dwóch głównych sił politycznych, króla i magnatów. Zachwiało to monarchią mieszaną, również demokracją szlachecką, a w mechanizmie funkcjonowania państwa zarysowała się tendencja oligarchiczna.
Od Unii Lubelskiej mamy widoczny wzrost siły magnaterii w Polsce. Czy zgodziłby się pan z tym, że to początek końca parlamentaryzmu polskiego?
Parlamentaryzmu nie. Raczej początek końca wpływów szlachty w państwie i początek procesu upadania monarchii mieszanej. W 1569 roku przyłączyliśmy do Polski całą dzisiejszą Ukrainę oraz dzisiejsze Podlasie. Powstało pytanie, jak to zagospodarować. Pojawiły się projekty, na przykład aby osadzać tam uboższych rycerzy, mieszczan, na równych prawach ze szlachtą. W sumie jednak w okresie panowania Zygmunta III Wazy uproszczono to wszystko w postaci rozdawnictwa owych ziem. Powstały dzięki temu potężne latyfundia magnackie. Sztandarowym przykładem jest państwo Wiśniowieckich na lewym brzegu Dniepru. Magnateria urosła w siłę i stało się to w krótkim czasie. W ramach układów klientalnych objęła swoim protektoratem znaczące skupiska szlachty. Rzeczpospolita stopniowo przestawała być dawną monarchią mieszaną, taką – umownie rzecz traktując – trialistyczną, złożoną z króla, możnych i szlachty, sił mniej więcej zrównoważonych względem siebie. Stopniowo w polskim życiu politycznym wysuwał się podział dualistyczny: magnateria i jej szlacheccy sojusznicy organizowali się przeciw królowi. Nie oznaczało to końca parlamentaryzmu, ale poważną modyfikację jego funkcjonowania. Sejm, a zwłaszcza Izba Poselska, stał się miejscem konfrontacji monarchy i jego przeciwników. Widoczne to było już w pierwszej połowie XVII stulecia, a późnej postępowało.
Jak by pan ocenił z perspektywy systemu wyborczego liberum veto? Czy to jest polskie przekleństwo, czy może przykład demokracji w najlepszym wydaniu? Każdy ma prawo dbać o swoje interesy.
Zawsze tak było. Wracając do losów magnaterii i rozwoju ich wpływów – one nie usunęły parlamentaryzmu, ale zmieniły jego formę. Długi czas to Senat był takim podstawowym miejscem realizowania interesów możnowładczych. W tej grze, która zaczęła się toczyć od przełomu wieków XVI i XVII, magnateria zdała sobie sprawę, że w Senacie mogą być silne wpływy monarchy. To on rozstrzygał o tym, kto w Polsce jest biskupem, obejmował stanowisko wojewody, kasztelana, a to wszystko przekładało się na skład Senatu. Magnateria zorientowała się, że skuteczna rywalizacja z monarchą może być prowadzona na forum Izby Poselskiej, i dbała, aby mieć tam swoją reprezentację. Do tego doszedł jeszcze jeden element. Mianowicie Sejm polski miał ogólną procedurę postępowania, ale nie istniał dokładny regulamin jego pracy. Nie było stałej formy prowadzenia debat. W związku z tym to od marszałka zależało, czy Sejm będzie skuteczny, czy nie. Skoro nie istniał regulamin, to nie istniała również procedura decyzyjna. Gdy powstała Izba Poselska, to generalnie przyjmowano, że decyzja wymaga zgody wszystkich. Rozumiano to w taki sposób, aby wszystkie elementy składowe Sejmu, czyli król, Izba Poselska i Senat, się na coś zgadzały. Rozumiano to jako porozumienie trzech stanów sejmujących. Z kolei w Izbie Poselskiej wiążące powinno być zdanie większości województw. Taka podwójna zgoda mniej więcej była. W wieku XVI zdarzało się, że pojedynczy posłowie lub grupy zgłaszali sprzeciw wobec decyzji Sejmu, ale zdroworozsądkowe rozumienie, że parlament podejmuje decyzje na podstawie zgody większości, pozwalało te protesty omijać. Nie kończyło to sprawy. Formalnie rzecz biorąc, nie było regulaminu, zatem obowiązywała zasada podejmowania decyzji sejmowej na zasadzie zgody. Rozwijana dalej dyskusja doprowadziła w pierwszej połowie XVII wieku do bardzo niebezpiecznego wniosku, że jeżeli na zasadzie tradycji przyjmujemy, iż Sejm podejmuje decyzje jednomyślnie, to musi się to dokonać za zgodą wszystkich. Z tego wysnuto dalszy wniosek, że jeżeli chociaż jeden poseł oprotestuje decyzję, to nie można jej podjąć. Tak utorowano zgodę działaniu i obowiązywaniu liberum veto, „wolne nie pozwalam”, które stało się czynnikiem paraliżującym Sejm, a później także sejmiki. Zwracam na to uwagę, zresztą nie tylko ja.
Liberum veto zaczęło się w Sejmie, to stamtąd trafiło do sejmików. Pojawił się instrument, który zaczął służyć do rywalizacji pomiędzy obozami magnackimi i królem. Już w pierwszej połowie wieku XVII „wolne nie pozwalam” było dogodnym instrumentem służącym do paraliżowania prac parlamentu. Wystarczyło mieć jednego lub kilku zaufanych posłów. Bardzo wyraźnie było to już widać podczas rokoszu Jerzego Sebastiana Lubomirskiego (1665–1666), kiedy w Sejmie widoczna była grupa jego zwolenników, traktująca liberum veto jako instrument paraliżowania poczynań Izby Poselskiej. Na tle dalszej gry sił, jaka toczyła się w Polsce, zyskało ono jeszcze większe znaczenie, i gdyby nie te okoliczności, być może nie odegrałoby ono tak negatywnej, złowieszczej roli w historii Polski. W pierwszej kolejności to właśnie frakcje i obozy magnackie przyczyniły się do wypaczenia tego rozwiązania.
Wiek XVII to czas krwawych konfliktów: powstanie Chmielnickiego, potop szwedzki, najazdy tatarskie, wojna z Turcją… Czy w tak bardzo niekorzystnym okresie nie pojawiła się refleksja, że system promujący magnatów jest wadliwy i należy wzmocnić rolę króla, który by mógł przeprowadzić nas przez ten burzliwy czas?
I tak, i nie. Oczywiście pojawili się regaliści, czyli zwolennicy zwiększenia roli króla. Najbardziej znamienitym przedstawicielem tej myśli był chyba ks. Piotr Skarga. Zauważmy, że ostatnim mocnym królem był Stefan Batory, wsparty stronnictwem Zamoyskiego. Osłabianie pozycji władcy zaczęło się już za panowania Zygmunta III Wazy, nasiliło się podczas panowania Jana Kazimierza Wazy. Proces ten postępował nawet za czasów Jana III Sobieskiego. Pogromca Turków był znakomitym dowódcą, ale niekoniecznie tak dobrym królem – nie udało mu się przekuć militarnego zwycięstwa na wzmocnienie swojej pozycji, choć okoliczności ku temu były całkiem sprzyjające. Większość umysłów polskich funkcjonowała jednak pod wrażeniem i wpływem myśli republikańskiej, a ta pod żadnym pozorem nie chciała wzmacniać pozycji monarchy. W każdej tego typu tendencji widziano zagrożenie absolutyzmem, który na dobre rozwijał się w innych państwach Europy.
Obawy przed absolutum dominium wpłynęły też na system decyzyjny parlamentu. W pierwszej połowie XVII wieku, kiedy jeszcze mechanizm destrukcyjnego wykorzystywania liberum veto nie był powszechny, pojawiła się krytyka zasady zgody jako kluczowego mechanizmu podejmowania decyzji sejmowych. Coraz głośniej wybrzmiewać zaczęły głosy mówiące o tym, że w parlamencie sprawy należy rozstrzygać większością głosów. Jednocześnie żywa była obawa, że król dysponujący możliwością nadawania majątków i urzędów będzie tę większość kreował, korzystając z tych właśnie rozdawniczych możliwości. Środowisko republikańskie obawiało się majoryzowania jednostki przez większość, zatem zdecydowanie zakwestionowano pomysł wzmocnienia pozycji króla, a liberum veto było traktowane właśnie jako instrument, który temu zapobiega.
Elementem wzmocnienia władcy miało być vivente rege – elekcja króla jeszcze za życia władcy panującego. Zainicjowała to królowa Bona w pierwszej połowie XVI wieku, a to wzbudziło potężny spór i niepokój, przyjęto, że to wydarzyło się jednorazowo, po raz ostatni. W ramach prób reformowania państwa, jakie zostały podjęte przez Jana Kazimierza Wazę (1648–1668), ta kwestia wypłynęła ponownie. Władca ten zdawał sobie sprawę z tego, że Rzeczpospolita jest w kryzysie i grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Proroczo przepowiedział, że zostanie rozebrana, wskazał też potencjalnych zaborców. W obrębie forsowanych przez niego reform było również uzdrowienie parlamentaryzmu. W latach 60. próbował uruchomić procedury większościowe w Sejmie, ale dla magnatów i szlachty, podobnie jak samo vivente rege, było to trudne do zaakceptowania. Warto zauważyć, że ta ostatnia kwestia pojawiła się również tuż przed upadkiem I Rzeczypospolitej – centralnym problemem politycznym, jeżeli chodzi o postanowienia Sejmu Wielkiego, było właśnie ustanowienie rządów dynastycznych, odejście od wolnej elekcji. Z tym przede wszystkim nie zgadzali się ci, którzy współtworzyli i popierali konfederację targowicką. W sumie może się wielu dzisiejszym Polakom wydawać, że na tle niepowodzeń XVII i XVIII stulecia należało oprzeć państwo polskie na silnym władcy, w praktyce jednak – między innymi ze względu na dominowanie w polskiej myśli politycznej tradycji republikańskiej – było to niesłychanie trudne do zrealizowania, może wręcz niewykonalne. Rozwiązań należało szukać w innych rozstrzygnięciach, zwłaszcza w zakresie powiększenia społecznej podstawy państwa.
Wróćmy zatem do systemu wyborczego Polski przedrozbiorowej. Jak przedstawiała się jego struktura?
System wyborczy do Sejmu Polski przedrozbiorowej, aż do czasów panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego, był oparty przede wszystkim na sejmikach: województw, ziem i powiatów. Można wskazać 70 zgromadzeń, które realnie uczestniczyły w wybieraniu posłów. To był element wyjściowy, nie było okręgów jako takich, można powiedzieć, że to właśnie sejmik pełnił ich funkcję. Dosyć istotnym elementem była ich wielkość, to jest liczba posłów na nim wybieranych. Do czasów Sejmu Wielkiego mamy dominację sejmików małych – takich do 5 mandatów. Tylko jeden z nich – w Środzie – wybierał 12 posłów dla 2 województw: poznańskiego i kaliskiego. Kilka sejmików było średnich, obsadzały one od 6 do 9 mandatów. Jednak zdecydowana większość wybierała po 2 posłów. Początkowo wyłaniano ich na zasadzie zgody, która obowiązywała również w wyborze urzędników – sędziego, podsędka, pisarza, podkomorzego. Z czasem ta formuła elekcji zawodziła, prowadziła do nieważności sejmików, zdarzało się im rozchodzić bez podjęcia decyzji. To oznaczało, że przez lata urzędy mogły być nieobsadzone, przez co interesy szlachty doznawały uszczerbku. Od końca XVI i przez XVII wiek istniała tendencja do oparcia wyborów na formule większościowej. Poszczególne sejmiki występowały w Sejmie z inicjatywą w tym kierunku, a ten w odrębnych aktach prawnych dopuszczał taką możliwość. Proces trwał kilkadziesiąt lat, od 1598 roku 53 zgromadzenia z 70 miały prawo do wybierania posłów i innych osób funkcyjnych na zasadzie większości. Było to interpretowane jako możliwość, a nie nakaz, i w gruncie rzeczy takie rozumowanie utorowało przekonanie, że optymalne będzie opieranie wyborów na formule kombinowanej, w której ramach w pierwszej kolejności przeprowadzona jest próba wyboru na zasadzie zgody, a dopiero w przypadku niepowodzenia istnieje możliwość głosowania większościowego. Już od końca XVI wieku szlachta operowała tą kombinacją.
Co z uprawnieniami wyborcy?
Przede wszystkim mógł korzystać z biernego prawa wyborczego. Każdy szlachcic obecny na sejmiku mógł zarówno kandydować, jak i wybierać. Mnie szczególnie interesowało to, jak prawo wyborcze było realizowane – czy szło w kierunku takim, że ma się jeden głos i można oddać go na jednego kandydata, czy też można było głosować na kilka osób. Przyjmuję, że praktyka polegała na głosowaniu blokowym – można było poprzeć tylu kandydatów, ile było miejsc do obsadzenia. Ogólnie rzecz biorąc, wszystkie zasady i praktyki wyborcze, powstałe w okresie do końca XVII wieku, wywarły wpływ na reformy, jakie wprowadzono za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego, oraz na postanowienia Sejmu Wielkiego. Za czasów panowania króla Stanisława zaczęto na poważnie przygotowywać reformę uwzględniającą zmiany w funkcjonowaniu sejmików. Najpierw w latach 60. XVIII wieku ustalono jednolitą procedurę wyborczą sejmiku, a później, w ramach ustaw okołokonstytucyjnych związanych z przyjmowaniem Konstytucji 3 maja, Sejm Wielki ustanowił w 1791 roku jednolity system wyborczy dla całej Rzeczypospolitej. Odzwierciedlał on całą tradycję, która ukształtowała się do końca XVII wieku. System wyborczy został oparty na jednolitej podstawie organizacyjnej, okręgi w postaci sejmików szlacheckich były wyłącznie dwumandatowe, a 24 plenipotentów, czyli przedstawicieli mieszczaństwa, było wybieranych w okręgach jednomandatowych. W sejmikach utrzymano kombinację zasady zgody i większości. Ciekawie rozstrzygnięto kwestię uprawnień wyborcy. W 1791 roku realnie wprowadzono głosowanie aprobujące, oznaczające, że można było zagłosować na dowolną liczbę kandydatów. Czy zrobiono to świadomie, czy nie, to jest jeszcze do zbadania, ale ta metoda była znana twórcom Konstytucji 3 maja. Myślę, że znał ją zwłaszcza ks. Hugo Kołłątaj. W oczach współczesnych mu uchodził za znawcę prawa kościelnego, raczej wiedział, że tak wybierano kiedyś papieży.
Potem nastaje Księstwo Warszawskie, Królestwo Polskie. Jaki miało to wpływ na rozwiązania obowiązujące po upadku państwa polskiego?
Było różnie. Księstwo Warszawskie odwoływało się do idei przeprowadzania wyborów na małym obszarze. Szlachta wybierała swoich posłów na sejmikach wyłącznie powiatowych, z kolei zgromadzenia ludowe tworzono dla obszaru obejmującego 1–3 powiaty, najczęściej 2, oraz dla cyrkułów miejskich. We wszystkich przypadkach były to jednomandatowe okręgi wyborcze. Poprzez to Księstwo Warszawskie było jednym z pierwszych państw na świecie, które w całości oparły swój system wyborczy na jednomandatowych okręgach wyborczych. W Księstwie Warszawskim zastosowano rozwiązanie pochodzące z Francji; pamiętajmy, że tę konstytucję dyktował Napoleon Bonaparte, raczej pamiętający konstytucję jakobińską z 1793 roku. Chociaż nie weszła w życie, to jednak przewidywała ona wybory powszechne, bezpośrednie, a posłowie mieli pochodzić z okręgów jednomandatowych. Jednak rozwiązanie to nawiązywało również do praktyki polskiej. Dawna Polska przywiązywała dużą wagę do tego, by każdy powiat miał swoją reprezentację w Sejmie, i tę tradycję udało się uszanować. W Księstwie zachowała się też kombinacja jednomyślności z zasadą większości. Po kongresie wiedeńskim w Królestwie Polskim z kombinacji owej zrezygnowano, stawiając wyłącznie na głosowanie większościowe. Poza tą zmianą w Królestwie utrzymano inne elementy systemu wyborczego Księstwa: sejmiki i zgromadzenia ludowe zorganizowano dla małych obszarów, każde z tych gremiów wyborczych wyłaniało jednego przedstawiciela, utrzymano też wiele uprawnień wyborczych. Szczegółowiej omawiam to w mojej książce.
Wykup dostęp do wszystkich artykułów
Każdego tygodnia dołączają do nas nowi czytelnicy zainteresowani efektywnym funkcjonowaniem państwa. Bądź wśród nich.