Dlaczego uważa pan ideę deglomeracji za istotną? Co ona mogłaby wnieść pozytywnego w rozwój takich miejscowości jak Częstochowa, Radom czy Koszalin?
Mówiąc o deglomeracji, mam na myśli przenoszenie instytucji publicznych – czy to urzędów administracji, czy publicznych zakładów usługowych – do ośrodków miejskich, które takich instytucji dotychczas nie posiadały. Z istnienia tychże instytucji jako społeczeństwo odnosimy dwojakie korzyści. Pierwszy rodzaj korzyści wynika z zasadniczego celu istnienia danej instytucji: każdy może w niej załatwić sprawę administracyjną skorzystać ze świadczonej przez nią usługi. Drugi rodzaj to korzyści poboczne. Te odnoszą miasto czy region, w których dana instytucja ma siedzibę. Sama instytucja oraz jej pracownicy korzystają z różnego rodzaju dóbr i usług, chociażby gastronomicznych, dostarczanych przez miejscowych dostawców. To gospodarczy bodziec rozwojowy dla miasta. Jeszcze ważniejszym bodźcem są atrakcyjne miejsca pracy dla mieszkańców miasta albo kadr przybyłych z zewnątrz, które osadzają się w danej miejscowości. Nie zapominajmy, że we współczesnym świecie zasoby ludzkie są najważniejszym czynnikiem rozwoju miast i regionów. Instytucja publiczna wyższej rangi jest również nośnikiem prestiżu, który podnosi wizerunek miasta zarówno wśród mieszkańców, jak i na zewnątrz.
Spróbujmy jednak podejść do zagadnienia deglomeracji od strony jego wad. W analizie problemu deglomeracji przygotowanej przez Forum Obywatelskiego Rozwoju dr Rafał Trzeciakowski wskazuje na nieudaną deglomerację w Szwecji. Jak pisze Trzeciakowski, „deglomeracja Urzędu Konsumentów do Karlstadu i Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego do Östersund kosztowała 1,1 mln szwedzkich koron na każde przeniesione miejsce pracy. Jedynie 1 proc. urzędników zdecydował się przeprowadzić razem ze swoimi miejscami pracy.
lub wykup dostęp do wszystkich
artykułów
Każdego tygodnia dołączają do nas nowi użytkownicy, bądź wśród nich!